NIE MA PATRIOTYZMU BEZ DBAŁOŚCI O PIĘKNĄ POLSZCZYZNĘ!!!

Cóż może być wspanialszego, gdy przychodzi jesień, niż wspomnienie majowego wieczoru przy stoliku u stóp Akropolu spędzonego na gorącej dyskusji z filologiem, znawcą antyku? Taki wieczór to nie tylko zaszczyt, ale i budząca liczne refleksje przygoda! Tak właśnie spędziliśmy 12 maja z panią profesor WandąPopiak, która tej wiosny zawitała w Atenach przy okazji swego wystąpienia podczas pamiętnego Sympozjum Platońskiego organizowanego przez Instytut Badań Humanistycznych w Atenach przy współpracy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, Akademii Ignatianum w Krakowie oraz Towarzystwa Kultury Polskiej im. J. Słowackiego w Atenach.


Nasza rozmowa poświęcona była nie tylko wrażeniom pani Profesor z zakończonego właśnie Sympozjum, nie tylko peregrynacjom z Platonem, ale i Grecji, językom klasycznym, zwłaszcza łacinie, jej roli i nauczaniu dzisiaj, a wreszcie także korzeniom naszej kultury i które, czy tego chcemy czy nie – w nas tkwią -czyli coraz mniej przez nas rozumianemu dziedzictwu …


Ludzie tej klasy, co pani Profesor Wanda Popiak to wzór szkoły wielkich przedwojennych mistrzów. Są dla nas drogowskazem i za każdym razem zaskoczeniem. Jakże uważni i dokładni. Odważni w formułowaniu myśli. Starannie, ale i z lekkością dobierający słowa. Zawsze zmuszają do refleksji, nigdy nie nudzą. Nie szczędzą krytyki, gdy ona konieczna. Są nauczycielami, których nam dziś potrzeba, by nie zagubić się w świecie pędzącym na oślep do przodu. Budzą respekt nie tylko swoją ogromną wiedzą, ale i niezbędnym dystansem do samego siebie, humorem. To, co mówią ma sens. To nie puste słowa, jakie nas zewsząd zalewają, ale ich doświadczenia, głębokie studia, życie…


Pani Profesor, spacerująca dostojnie z laską wśród antycznych pamiątek i cienia oliwek, jak zawsze okazała się rozmówcą niełatwym, bystrym, zaskakującym, niedającym się ująć w sztywne ramy. Z pełnym młodzieńczej przekory spojrzeniem na teraźniejszość, z niegasnącą pasją. Spisaliśmy dla Was tę majowąrozmowę, która, jak była dla nas, niech będzie i dla Was przygodą oraz natchnieniem!

– Pani Profesor była w Grecji wiele razy. Pierwszy raz jeszcze w okresie, kiedy wyjazd za granicę, na Zachód, był czymś nadzwyczajnym. Zetknięciem z innym światem, kolorami, pełnymi sklepami… Czy pamięta Pani pierwsze swoje wrażenia?


Mam raczej w pamięci takie wrażenia związane z Italią i Rzymem, gdzie byłam wiele razy, ale po raz pierwszy za granicą znalazłam się w Wiedniu. Tam właśnie była przesiadka z pociągu jadącego na trasie Moskwa – Rzym. To był 1965 rok. Byłam oszołomiona, widząc to wszystko. Musieliśmy wszyscy wysiąść z pociągu nad ranem i mieliśmy czas do późnego popołudnia. Nie miałam znajomych ani pieniędzy, tylko przygodne towarzystwo wagonowe. To był dopiero szok!!! Włosi, którzy ze mną jechali w wagonie patrzyli na mnie z wielkim zdziwieniem.


Moje spotkanie z Grecją miało miejsce aż 10 lat później. Jak się to mówi, byłam już „otrzaskana” z Zachodem. Załatwiłam tylko formalności, żeby uzyskać specjalną legitymację i dostać zniżkę w Atenach, ponieważ jako filolog klasyczny, zostałam tu potraktowana szczególnie. Po wszystkich miejscach archeologicznych i muzeach, nie tylko w Atenach, ale w całej Grecji, mogłam buszować bezpłatnie.


– A czym było dla Pani Profesor – filologa klasycznego – pierwsze zderzenie z językiem nowogreckim?


Przyznam się, że z jednej strony język wydał mi się podobny do starożytnego, ale równocześnie był niezrozumiały, bo znacznie wyrazów i konstrukcja zdania okazały się inne. Nie powiem, więc, żebym się zachwyciła, ale też abym była rozczarowana. Powiem tak- nie chciało mi się tego języka uczyć. Pierwszy raz kupiłam sobie książeczkę z rozmówkami, potem drugą i trzecią. Usiłowałam trochę przez te 10 dni ten język poznać, ale potem się poddałam. O ile wpadłam w zachwyt uczenia się włoskiego, kiedy pierwszy raz wyjechałam za granicę i jakoś dziecinnie mnie to bawiło, to tu już język nowogrecki tak mnie nie pociągał.


– A co się w Grecji Pani Profesor podobało?


Za pierwszym razem jeszcze wszystko: po pierwsze ta swoboda i to, co szczególnie filolodzy tak odczuwają: konfrontacja wiedzy teoretycznej z rzeczywistością. Pamiętam, że kiedy udało mi się tu przyjechać na pobyt 10-dniowy, trwał akurat Festiwal Kultury pod Akropolem. Udało mi się zdobyć bilety i to było wspaniałe przeżycie. Wszystko było piękne.


Jednak, słyszałam niekiedy, że po pobycie w Italii znacznie ciekawsza wydaje się Grecja. Dziś mogę stwierdzić, że jedno i drugie jest ciekawe. Czas robi swoje, inaczej też się reaguje, gdy się posiada więcej wiedzy. Nie wszyscy może zdają sobie z tego sprawę, ale to właśnie jest decydujące – rzeczywiście – Grecja 20, 30 lat temu to był zupełnie inny kraj…


– Czy wówczas udało się Pani nawiązać tu jakąś współpracę, kontakty naukowe?


Nie, takich możliwości nie miałam. Byłam wtedy zwykłym nauczycielem, który po prostu wyrwał się z grona nauczycielskiego za granicę. Kiedy wybierałam się do Italii i pragnęłam, aby przyznano mi jakieś stypendium na naukę języka włoskiego, to w szkole powiedziano mi: „Nie potrzebujemy takiego nauczyciela.” Takie były czasy!!!


– A obecny pobyt? Jakie wrażenie robi dziś na Pani Profesor Grecja?


Przypadkiem odwiedziłam w tym roku wyspę Ikaria. To wyspa górzysta, uboga, prości ludzie i niewielu ich – więcej tych przyjeżdżających. Byłam w miejscowości Therma. Są tam dwie miejscowości o nazwie Therma: wypoczynkowa, gdzie są termy i zwykła wioska, w której jest stare, niszczejące budownictwo, kilka tawern, budynki na wzniesieniu. Niewiele przetrwało zabytków. Plaża trochę kamienista, trochę piaskowa, na której rano bywali kuracjusze, tylko krótko, bo potem kierowali się do zakładów leczniczych. Podobno ludzie na tej Ikarii żyją ponad sto lat.


– A co panią Profesor ściągnęło do Grecji tym razem?


Sympozjum Platońskie – oto główna przyczyna! Sympozjum było bardzo ciekawe: z pozycji uczestnika było ono bardzo dobrze pomyślane i zorganizowane. Wypełniono tu czas każdemu z uczestników. Podziwiałam ich. Ale od strony patriotycznej – za dużo było języka angielskiego. Wychodzę bowiem z założenia, że skoro Polacy to organizują, językiem wykładowym powinien być raczej polski, i, ponieważ odbywa się to w Grecji – to w nowogreckim języku. Ale jak widać takie zjawisko staje się dość powszechne.

– Język polski zastępowany jest obcym?


Właśnie, byłam kilka lat temu był w Poznaniu na międzynarodowym zjeździe, który organizowali Polacy, ale prawie wszystkie zajęcia odbywały się po angielsku a dyskusja… po francusku, po niemiecku, po włosku…. Nic po polsku! A to przecież Poznań, który słynie z patriotyzmu i patriotycznych wydarzeń. Jest, więc moda i przekonanie, że kiedy się powie coś w języku obcym to będzie zachwyt! No dobrze, wykład…, ale i dyskusja w języku obcym? Po co?


– Trudno jednak ukryć – podczas konferencji na wykładach z dnia otwartego Sympozjum Platońskiego w Atenach nasi wykładowcy mówili pięknym brytyjskim oksfordzkim angielskim i były to naprawdę wspaniałe oratorskie wystąpienia. Przyjemnością było ich słuchać. Czy nie jest tak, że jeśli bardzo dobrze poznajemy język obcy w całym jego bogactwie to równocześnie szlifujemy i własny?


Młodzi ludzie dzisiaj się uczą języków, dostają stypendia. Każdy czy chce, czy nie, nauczy się języka obcego, naukowego, i nie tylko. Ale czy trzeba to propagować kosztem polszczyzny? Nie, bo potem jest problem, jak w języku polskim powinny brzmieć pewne wyrażenia!?


– A czy nie jest tak, że w młodym wieku musimy też poznać jakiś obcy język, żeby władać swoim własnym płynnie, odkryć go i szlifować?


Nie ma dziś tego szlifowania języka ojczystego, nie ma pięknej polszczyzny. Powiedzmy to sobie szczerze, chociaż to przykre. Nie ma pięknej polszczyzny w mediach, w telewizji, nie ma w gazecie a jak rozmawiają studenci – to już koszmar! Dziś student nie potrafi zbudować pełnego zdania złożonego z podmiotu i orzeczenia. Mówią punktami, bo tak są przyuczani. Jeszcze ciągle pięknie mówi po polsku stara generacja.


– To tragedia, bo to oznacza, że nie będziemy się w stanie porozumiewać dobrze między sobą!


Tak. Dlatego dziwną historią jest dla mnie mówienie o patriotyzmie, o jakimś powrocie do patriotyzmu, bez dbałości o język polski. To przecież od języka się zaczyna. Pięknem języka ojczystego kształtuje się patriotyzm, dopiero potem dochodzą wszystkie inne sprawy… Przykładów tego w codzienności jest multum.


– A jak jest z językiem łacińskim w szkołach w Polsce?


Była świetna okazja wprowadzenie łaciny do gimnazjum razem z językiem nowożytnym. Można było, tak, jak to było w okresie międzywojennym, wprowadzić łacinę z językiem nowożytnym na równych prawach i byłyby znakomite efekty. Bo im młodszy człowiek, tym prędzej by się nauczył a potem kontynuowałby tę naukę widząc własne efekty. W humanistycznym liceum było by takich uczniów znacznie więcej.


Dziś trudno uczniowi zaczynać naukę łaciny w liceum, kiedy ma już te 16, 17 lat i myśli zupełnie o czym innym, czym innym jest on bombardowany przez wszystkie media… Łacina jest przedmiotem trudnym, wymaga wysiłku i pracy a przede wszystkim systematyczności. Im wcześniej wprowadzi się taki przedmiot, tym lepsze są efekty.


Tymczasem jedynie tylko w Krakowie mamy dziś jeszcze klasę klasyczną w Liceum Nowodworskim. Tam zapewniona jest mocna opieka Uniwersytetu Jagiellońskiego, wobec tego nauczanie łaciny trwa.


Tę niekorzystną sytuację poprawia nieco fakt, że istnieje olimpiada języka łacińskiego. Dzięki niej przynajmniej garstka młodzieży poznaje język i poznaje łacińskie teksty.


– Jest dużo takich kierunków studiów, na których studentom znajomość łaciny będzie jednak potrzebna…


Nie zawsze młodzież chce się uczyć tego języka. To wysiłek. Myślą, że jak im to będzie koniecznie, to wówczas przystąpią do nauki. Ale ta młodzież, która się chce uczyć łaciny pokonuje trud, zwłaszcza ci, którzy przystępują do olimpiady. To dodatkowe godziny, lekcje z nauczycielem, który nie ma za to wynagrodzenia. Gdy jest motywacja, to są efekty.


– Dawniej uważało się, że znajomość łaciny jest wspaniałą pomocą w opanowaniu języków europejskich…


Dziś możliwość wyjazdu, czy najrozmaitszych kursów jest dla uczniów istotniejszym bodźcem do nauki języka.


– Anglicy wciąż uważają, że łacina znakomicie ułatwia zrozumienie języków…


Oczywiście i podam taki przykład. Z Anglii przyjeżdżają do nas na Akademię Medyczną w Warszawie liczni studenci uważając, że nasze szkolnictwo medyczne jest lepiej postawione. Przybywają nie znając łaciny, bo u nich na uczelni nie ma takiego lektoratu. Jeśli tam uczeń potrzebuje łaciny, to musi się jej nauczyć wcześniej. Radzi sobie sam. My jesteśmy nadopiekuńczy i uczelnie polskie prowadzą lektoraty. I dzieje się tak w Warszawskiej Akademii Medycznej, w której są dwa wydziały: I-szy wydział lekarski i II-gi wydział lekarski dla obcokrajowców. Proszę sobie wyobrazić, jaka od kilku lat zaistniała więc sytuacja: wydział I lekarski utrzymywał naukę łaciny na lektoracie w wymiarze tylko 40 godzin a wydział II pozostawił 60 godzin. Przybywający na studia Anglicy, uczą się wszyscy na wydziale utrzymującym 60 godzin lektoratu, bo oni chcą się uczyć łaciny!!!


I tu paradoks – dla pozostałych studentów niestety zniesiono ów pełny wymiar lektoratu łacińskiego. Interweniowaliśmy w tej sprawie, ale nie udało się, ktoś taką decyzję podjął.


No i cóż począć? Uznano, że dziś nie jest potrzebna lekarzowi łacina, bo nazwę leku, diagnozę a w dokumentacji nawet pisze się po polsku.


– Jest i inny wymiar odrzucenia łaciny. Nasza Europa, która stać się ma federacją państw, odcina się zupełnie od swoich źródeł. Korzenie, przeszłość przestają być istotne. Nie będziemy w stanie niedługo zrozumieć naszych przodków, a więc i samych siebie…


Kiedy przystępowaliśmy do Europy, była wówczas też i sprawa łaciny. I zostało to powiedziane wyraźnie: „Przecież Europa może istnieć i bez łaciny.” -Argumentowaliśmy wówczas, że to nasze korzenie. Teraz już się mówi coraz częściej o tym, że każdy kraj chce jednak zachować swoje korzenie. Europa, nie zapominajmy, jest chrześcijańska w szerokim pojęciu tego słowa i wyrosła z antyku. Ale ciągle przekonują nas:, „Po co te korzenie?”


Mam taki wykład ze studentami, którzy nigdy nie uczyli się łaciny. Nie mówię bezpośrednio o łacinie, ani też wprost o antyku. Wykład jest poświęcony dziedzictwu kultury. Ci studenci mówią do mnie: „Proszę Pani Profesor, myśmy pierwszy raz usłyszeli, że coś takiego jest”.


Antyk, łacina – to wszystko jest w moim wykładzie, ale oni dopiero się dowiadują, że jest „dziedzictwo kultury”. I nie jest to wcale niedoświadczona młodzież, ale już ludzie pracujący!


– Pozostają im Google!


Właśnie (śmiech)!!! Mam taki przykład autentyczny. W Warszawie, na Ochocie, jest sklep z elektrycznością. Jaki jest szyld tego sklepu? – „Elektra”!!!


Inny przykład. Pytam, dlaczego w Warszawie jedno z wielkich centrów handlowych jest nazwane „Arkadia”? Odpowiedź brzmi: „A, bo to z antyku!” Gdyby jeszcze, uzupełnili, że tam wszystko jest, bo Arkadia była ową krainą szczęśliwości i obfitości…


Kończymy rozmowę, zapada lekki zmrok, ostatnie promienie słońca ślizgają się po murach Akropolu. Żegnamy gościnny stolik w kawiarni Dionizos i udajemy się do pobliskiej Groty Sokratesa, w której był więziony jeden z największych myślicieli greckich – mistrz dialogu. Przywołujemy na pamięć jego maksymę: „ Wiem że nic nie wiem – „scio me nihil scire” co w języku mistrza brzmiało: „Οἶδα οὐδὲν εἰδώς” (Oida ouden eidos)…

Rozmawiali: AM Leonhard, MM Nadolski (Tygodnik Ateński 112/2013)